„Przyznam się, że nie mam w domu żadnego pieca – mówi Marek Graban, mistrz zduński. Na czym polega praca zduna? – o tym w kolejnym odcinku naszego cyklu o ginących zawodach” – czytamy w Gazecie Wyborczej.
„Za to ładny piec mam na działce. To taki typowy piec, jeszcze z siedzeniem z boku, wykonany z kafli. Teraz przymierzam się do zbudowanie drugiego. Będzie też piec w kuchni do gotowania. Dawniej był nazywany trzonem kuchennym. Obiecuję też sobie, że jak postawię nowy dom, to na pewno będą piece. I to mojej roboty”.
„Miałem to szczęście, że mój tato był zdunem. Jako chłopak po szkole jeździłem patrzeć, jak pracuje. Pamiętam, że jak miałem 12 lat, to już wiedziałem, że to jest to co chciałbym robić. Tak mnie to „coś” wciągnęło do zduństwa. Nie mogłem się nadziwić, że można tak coś niemal z nie czego zrobić. Trochę gliny, kilka kafelków i stoi ładny piec, który każdy chciał mieć w domu”.
„Zwykły pokojowy piec robię w trzy dni. Wszystko zależy od długości i szerokości stawianego pieca. Piecokominek, na który nastała teraz największa moda, wykonuję do dziesięciu dni. Dziś kafle stały się do tego stopnia popularne, że po pięć tygodni trzeba na nie czekać”.
„W moim fachu mówi się, że zdun musi swoją duszę włożyć w piec, bo jak tego nie zrobi, piec nie będzie grzał. I ja tak robię. Jak stawiam piece, to ludzie lubią o wszystko pytać. Przeważnie siedzą przy mnie i patrzą, z ciekawości”.
Gazeta Wyborcza
21.07.2008