Rzeczypospolita: Weźmi kapłona żywego

„Kucharzenia ludzie uczyli się od siebie nawzajem. Z pokolenia na pokolenie matki wprowadzały w tajniki sztuki przyrządzania pożywienia córki, te dokładały własne doświadczenia i przekazywały dalej. Kiedy pojawił się zawód kucharza, to – jak w każdym rzemiośle – uczniowie uczyli się bezpośrednio od mistrzów. Dopiero rozpowszechnienie druku umożliwiło kulinarne samouctwo.” – informuje Rzeczypospolita.

Jednak książki kucharskie jako takie istniały już w starożytności. Mówią one sporo o ówczesnych jadłospisach i obyczajach, trudno jednak praktycznie wykorzystać zawarte w nich przepisy.”

„W średniowieczu receptury spisywali głównie mnisi. Dopiero wynalazek Gutenberga umożliwił rozpowszechnianie wiedzy kulinarnej drukiem. Wiele czasu musiało jednak upłynąć, żeby wykształciła się odpowiednia forma literacka, która umożliwiła jasne i czytelne wyjaśnienie odpowiednich technik.”

„Przełomową epoką dla książek kucharskich był pozytywizm, w którego duchu powstawały licznie książki z góry zaprojektowane jako podręczniki dla młodych gospodyń, tworzące zarazem kanon współczesnej kuchni. „365 obiadów” Lucyny Ćwierczakiewiczowej z 1860 roku brzmi dzisiaj nieco archaicznie, ale jest to bestseller wszech czasów w Polsce. W latach 1860 – 1924 książka miała 23 wydania i osiągnęła nakład 130 tys. egzemplarzy, za co autorka zainkasowała 84 tys. rubli (30 tys. rubli starczyło na zakup dużego majątku), czym zdystansowała najpoczytniejszych autorów tamtego czasu. A przecież jej książka wciąż jeszcze jest wznawiana.”