Widać wyraźne ożywienie na rynku, firmy znów chcą zatrudniać – ocenia Władysław Kosiniak-Kamysz, minister pracy. Ekonomiści nieco chłodzą nastroje. Zwracają uwagę na to, że wiele firm przyjmuje do pracy bo dostaje za to pieniądze z urzędów pracy. Jak tylko skończy się dofinansowanie – nie przedłużają współpracy z pracownikami. „Płacenie za zatrudnianie” przewidują też nowe przepisy o rynku pracy, które w najbliższym czasie uchwali parlament.
Ekonomiści zwracają uwagę, że resort nie dzieli miejsc pracy na subsydiowane (gdzie firmy dostają dofinansowanie) i rynkowe (czyli takie, które są zgłaszane bez korzystania z pomocy finansowej). Ich zdaniem wiele firm przyjmuje pracowników właśnie dlatego, że dostają dofinansowanie. Analitycy z Instytutu GRAPE Uniwersytetu Warszawskiego policzyli, że liczba ofert rynkowych nie zmienia się od kilku miesięcy, rośnie zaś liczba wakatów dofinansowywanych przez powiatowe urzędy pracy. Według ich szacunków: po odjęciu wahań sezonowych firmy zgłosiły w marcu do urzędów pracy ponad 86 tys. ofert pracy (mniej o 3,5 tys. niż w lutym) i na połowę z nich dostały dofinansowanie z Funduszu Pracy. Ekonomiści uważają, że to co się dzieje na rynku pracy, pokazuje determinację z jaką pup-y wspierają bezrobotnych. W komentarzu napisali „Minister pokazuje, że ma miliardy i nie waha się ich użyć”.
Podobnie tłumaczy Michał Rot, ekonomista PKO BP: – Intensywne subsydiowanie miejsc pracy ma swoje dobre i złe strony. W okresie spowolnienia gospodarczego łagodzi trudną sytuację wielu bezrobotnych. Ale stwarza możliwość nadużywania hojności państwa przez firmy, co może prowadzić do nieefektywnego wykorzystania publicznych pieniędzy. pracy.
Więcej: LINK