4 września br Prezes Związku Rzemiosła Polskiego prof. Jan Klimek udzielił wywiadu dla Polskiej Agencji Prasowej, w którym przedstawił priorytety związane z kierowaniem krajową organizacją samorządu rzemiosła. Poniżej tekst wywiadu:
PAP: W ubiegłym tygodniu został pan wybrany na Prezesa Związku Rzemiosła Polskiego. Jaki ma Pan pomysł na swoją prezesurę?
Prof. Jan Klimek: Rzemieślnictwo istnieje od czasów Piasta Kołodzieja, a nasza katowicka Izba Rzemieślnicza, jedna z najstarszych w Polsce, której prezesem jestem od 3 dekad, ma 102 lata. Dzisiaj musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego – mimo takiej historii i tradycji – rzemiosło w Polsce jest na mało satysfakcjonującym nas miejscu. Podam prosty przykład: 25 lat temu mieliśmy 200 tys. młodych ludzi szkolących się w jakimś zawodzie, dzisiaj jest ich tylko 65 tys. Utraciliśmy 135 tys. talentów. Celowo używam tego słowa, bo talenty rodzą się nie tylko w uczelnianych murach, one rozwijają się w firmach rodzinnych, mikroprzedsiębiorstwach, a kiedy ci utalentowani ludzie po jakimś czasie się wyuczą, zakładają firmy, tworzą miejsca pracy, szkolą uczniów, płacą podatki. Pierwsze więc, co musimy zrobić, to przyciągnąć młodych ludzi, którzy chcieliby podjąć takie ryzyko.
PAP: W jaki sposób chce Pan przekonać młodych ludzi, żeby zamiast iść na studia, zaczęli naukę zawodu, kształcili się na rzemieślników, a w przyszłości przedsiębiorców?
J.K.: Leciałem kiedyś do Brukseli, otwieram gazetę i pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to zdjęcie, na którym był sterany życiem rzemieślnik siedzący w brudnej, zakopconej kuźni. Myślałem, że to jakaś archiwalna fotografia sprzed wieku, ale nie, okazało się, że to całkiem współczesne ujęcie przedstawiające przedsiębiorcę spod Bytomia. Bardzo mnie to ubodło, pomyślałem, że jeśli taki jest wizerunek rzemiosła w Polsce, to nic dziwnego, że ludzie przestali się do niego garnąć. Zrobiliśmy na Śląsku dużą kampanię promocyjną, łącznie z klipami w TVP, reklamami w mediach i na autobusach, pokazywaliśmy nowoczesne maszyny i promowaliśmy nowe zawody. Zadziałało – przyciągnęliśmy wtedy wielu młodych. To pokazuje, że warto o rzemiośle mówić głośno i pokazywać jego współczesną, a więc i nowoczesną twarz. Poza tym, razem z moimi kolegami, będziemy jeździć po Polsce i – pro publico bono – dawać wykłady dla uczniów, robić warsztaty i ćwiczenia, żeby się przekonali, jak bardzo ciekawa może być nauka zawodu. Wiosną przyszłego roku w siedzibie Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach odbędzie się największa gala rzemiosła w Polsce, na której najbardziej kreatywne i ambitne postaci młodego rzemiosła dostaną specjalne nagrody. Jest mi przykro, bo przez ostatnie dekady szkolnictwo zawodowe zostało zniszczone, a młodzi ludzie oszukani.
PAP: W jaki sposób?
J.K.: Np. poprzez stworzenie tzw. liceów profilowanych, które wypuszczały nie wiadomo kogo, bo ich absolwent to ani naukowiec, ani fachowiec. Wbijano młodym do głowy, że bycie uczniem szkoły zawodowej, a potem rzemieślnikiem jest poniżej ich godności.
PAP: Jak zaczynał swoją karierę prof. Jan Klimek? Od zakładu cukierniczego rodziców?
J.K.: Byłem ostatnim rocznikiem, który kończył szkołę podstawową na 7. klasie, więc już jako 14-latek zacząłem naukę w szkole zawodowej, miałem też praktyki w kawiarni Kryształowa w Katowicach – żeby na nie zdążyć wstawałem o godzinie czwartej rano, potem biegłem na pociąg o piątej, żeby o szóstej rano zameldować się w robocie. I tak przez cały tydzień, łącznie z sobotami i niedzielami, żadnych wakacji, tylko urlop dwutygodniowy, bo to była szkoła zawodowa dla pracujących. Po skończeniu szkoły zawodowej była szkoła średnia, potem szkoła wyższa, potem doktorat, habilitacja, profesura uczelniana, wreszcie profesura belwederska. Jestem przykładem, że szkoła zawodowa nie zamyka drogi do tego, żeby kształcić się dalej. Ja się chlubię tym, że zaczynając od szkoły zawodowej, od ucznia, szedłem dalej – przez czeladnika po mistrza. Stworzyłem swoją firmę, która w tym roku kończy 50 lat, wciąż funkcjonuje, i ma swoje sukcesy – to ciastkarnia w Chełmie Śląskim.
PAP: Mówił pan, że trzeba pokazać młodym ludziom współczesną twarz rzemiosła, inną, niż ta przedstawiająca kowala z zadymionej kuźni. Jaka jest ta twarz?
J.K.: To zadowolona twarz młodego człowieka, który wie, że ten jego nowo zdobyty zawód ustawi go na całe życie. Będzie szefem swojej firmy i – jeśli wykaże się samodyscypliną, bo tego nikt za niego nie zrobi – pracy i pieniędzy mu nie braknie do śmierci. Problem polega na tym, że kiedyś młodzi ludzie chętniej zakładali swoje biznesy. Ostatnie badania wskazują, że dziś wcale nie chcą otwierać firm, wolą iść do korporacji. Chcę im pokazać, że bycie rzemieślnikiem to jest droga do własnej kariery zawodowej, bycia szefem swojej firmy.
PAP: Od tego roku wchodzą nowe wzory dyplomów czeladniczych i mistrzowskich, lepiej zabezpieczone. Ta zmiana była konieczna, gdyż – jak słyszałam – były one najczęściej podrabianymi dokumentami w Polsce.
J.K.: Dyplomy – zarówno czeladnicze, jak i, przede wszystkim, mistrzowskie – są honorowane nie tylko w kraju, ale i za granicą. To cenne dokumenty poświadczające wiedzę i kompetencje, więc tak, bywają fałszowane. Dzięki dyplomowi mistrzowskiemu można uzyskać nie tylko lepszą pracę, ale przede wszystkim zarobki. Zaistniała więc konieczność, żeby je lepiej zabezpieczyć, aby przez nieuczciwych ludzi polscy rzemieślnicy nie stracili dobrego imienia. Zawsze szczyciłem się tym, że na Śląsku, gdzie działałem przez trzy dekady, bardzo dobrze uczyliśmy różnych zawodów, np. budowlanych czy mechaniki samochodowej, co bardzo doceniali niemieccy pracodawcy, bo właśnie Niemcy od dawna są kierunkiem migracji zarobkowych naszych specjalistów.
PAP: W tym roku na listę został wpisany nowy zawód – technik elektromobilności.
J.K.: Co jakiś czas udaje się coś nowego wpisać, np. kiedyś nie było mechanika motocyklowego, bo wszystkim zajmowali się samochodowi, ale postaraliśmy się i teraz mechanik motocyklowy jest odrębnym zawodem. W katowickiej izbie, jako jedynej w Polsce, wpisaliśmy na listę zawodów juhasa i bacę; była taka potrzeba, gdyż UE oczekiwała, że nasze wyroby regionalne, które są sprzedawane poza granicami kraju, będą mieć certyfikaty – np. sery typu oscypek, czy bundz. W komisji egzaminacyjnej zasiadają naukowcy z instytutów żywności i fachowcy z Nowego Targu, czy Zakopanego, to się sprawdza. Mamy różne pomysły, trzeba iść do przodu i nadążać za rzeczywistością, bo tradycyjne zawody, jak np. zegarmistrzostwo, są już w odwrocie – dzisiaj ludzie noszą zegarki elektroniczne, w których wystarczy wymienić baterie. Technik elektromobilności to przyszłościowy zawód, będziemy go bardzo potrzebować za kilka lat, kiedy samochody elektryczne staną się normą na masową skalę.
PAP: Co Pan sądzi o Branżowych Centrach Umiejętności (BCU)?
J.K.: Od lat nawoływałem, aby powstały u nas centra kształcenia zawodowego na podobieństwo tych, jakie od dawna funkcjonują w Niemczech. To, co w nich najistotniejsze, to najnowocześniejszy sprzęt, maszyny, urządzenia, żeby chłopak, który uczy się na mechanika samochodowego, zobaczył w swoim centrum Mercedesa, którego podstawił tam producent, a który jeszcze nie jeździ po ulicach. Jestem za nowoczesnością, jak najbardziej, więc BCU mnie cieszą, nowoczesność musi wchodzić do rzemiosła. Jednak jest też druga strona tego modelu – aby się dobrze wyuczyć zawodu potrzebny jest mistrz, mentor, który podzieli się swoim doświadczeniem, pokaże jakiś „knif”, czyli swój sposób na rozwiązanie problemu.
PAP: Czy Jan Klimek jest człowiekiem zamożnym?
J.K.: Często słyszę pytanie, czy rzemieślnicy są bogaci. Odpowiem tak: nie jesteśmy biedni, ale trudno nazwać nas krezusami. Ciężko pracowaliśmy, więc zgromadziliśmy jakiś majątek. Ja jeden dom mam po rodzicach, drugi po teściach, trzeci sam sobie wybudowałem. Jeżdżę dobrym samochodem, więc na pewno jestem powyżej średniej.
Prof. Jan Klimek – ekonomista, działacz gospodarczy, przedsiębiorca, polityk i nauczyciel akademicki, profesor nauk społecznych, poseł na Sejm III i IV kadencji, prezes Stronnictwa Demokratycznego w latach 1998-2002, prezes Związku Rzemiosła Polskiego.